Działalność gospodarcza w internecie, a język

Istnieje wiele korzyści posiadania własnej działalności w internecie. Jedną z nich jest na przykład możliwość dotarcia do większej ilości potencjalnych klientów, przy stosunkowo niskich kosztach. O tym wie prawie każdy. Natomiast duża ilość prowadzących swój własny biznes w sieci zapomina o starej mądrości ludowej: "Jak cię widzą, tak cię piszą".

Dawniej to powiedzenie dotyczyło tylko wrażenia związanego z pierwszym kontaktem. Ktoś, kto miał na przykład pomiętą marynarkę, niedogoloną twarz nie mógł liczyć na zaufanie, na przykład sukces podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Dzisiaj, w czasach mediów społecznościowych "Jak cię widzą, tak cię piszą" oznacza już coś więcej - to także, a może przede wszystkim wszystko to co udostępniamy naszym odbiorcom, co teoretycznie mówi więcej o nas samych, niż o naszym biznesie. Praktycznie, dla potencjalnego klienta jest to dokładnie to samo. Oznacza, to że mając swoją wizytówkę w internecie i zajmując się na przykład produkcją zapalniczek musimy wiedzieć, co chcemy powiedzieć i jak chcemy powiedzieć. Każdy, najbardziej nawet banalny komunikat umieszczany na stronach naszej wizytówki musi mieć sens i cel. Mieszanie w takich miejscach życia prywatnego i zawodowego (własna działalność) jest bardzo ryzykowne.

 
(NIE)SPODZIEWANA KATASTROFA
 
Teoretycznie nic nie może pójść nie tak. Mamy super produkt, albo nawet kilka super produktów. Mamy dużo klientów, wreszcie mamy społeczność która zupełnie za darmo reklamuje nasze usługi. I nagle powoli, powolutku obserwujemy coś dziwnego - słupki pokazujące preferencje zakupowe naszych klientów zmieniają się, przy jednoczesnym spadku wyników sprzedaży. Wiemy jedno, coś poszło nie tak. Co się stało? Zapewne nasi klienci otrzymali od nas zamierzony, lub niezamierzony komunikat, który spowodował jakąś zmianę ich zachowań. Popełnić błąd w działaniach biznesowych można na wiele sposobów. Jeżeli skupimy się na tym, co ostatnio działo się między nami, a klientami może dojdziemy do jakichś wniosków. Zacznijmy od prześledzenia historii firmowego "fanpejdża", prześledźmy ostatnie posty i komentarze pod nimi. Jeśli za tego typu działania określona osoba spróbujmy nawiązać z nią kontakt i porozmawiajmy o tej działce - może jest coś czego nie widzimy, albo będziemy w stanie to dostrzec po konsultacji z drugą osobą.
 
JAKIM JĘZYKIEM MÓWIĘ DO KLIENTÓW?
 
Pierwszym z brzegu przykładem jaki przychodzi mi do głowy jest użyty rodzaj języka jakim rozmawiamy z klientem. Targetując nasze produkty do młodego odbiorcy możemy pochopnie zaufać współczesnym trendom i pozwolić na obniżenie poziomu postów, oraz komentarzy. Prawdziwy błąd to jednak próba odmłodzenia własnego wizerunku, poprzez wprowadzenie do codziennych komunikatów (tak, tak!) wulgaryzmów. Zauważam ze zdziwieniem, że tej pokusie ulega bardzo wielu twórców biznesów opartych właśnie na ich osobistym "ja". Kiedy ktoś jest twarzą biznesu, trudno mu tak naprawdę rozdzielić to co osobiste, od tego co stanowi esencję działalności. "Naturalność to jest to!" - myśli sobie - "Jeżeli będę sobą, to co mi szkodzi pokazywać swoje emocje również w języku w jakim zwracam się do klientów?"). Prawdziwe zaskoczenie - według moich badań częściej na taki krok decydują się kobiety, niż mężczyźni. Przez rok obserwowałem pewien biznes stworzony przez osobę 40+, która praktycznie z niczego stworzyła dużą platformę poświęconą organizacji czasu, ale także komercyjnym działaniom online. Na początku był to tylko blog, szkolenia online kierowany głównie dla kobiet oraz... irytujący przecinek w formie słowa "dupa". Kiedy przecinki zaczęły wzbogacać się o słowo na literę "k" uznałem wreszcie, że nie chcę aby autorytetem dla mnie była osoba, która w tak wulgarny sposób komunikuje się ze swoją społecznością. Zrezygnowałem z obserwowania tego profilu.
 
 MIEJ ŚWIADOMOŚĆ!

Przekleństwa i wulgaryzmy nie przeszkadzają tylko jednej, dwóm osobom z naszej społeczności. Promując prymitywny rodzaj języka tracimy o wiele więcej potencjalnych klientów. Decydując się na obecność naszej firmy w sieci, albo opierając cały nasz biznes właśnie na obecności wirtualnej możemy błędnie zapomnieć o tym, że po drugiej stronie monitora znajdują się żywi ludzie. Czy prowadząc na przykład stacjonarną restaurację też przeklinalibyśmy w obecności siedzących przy stołach klientów? No właśnie! To dlatego powinniśmy zdawać sobie sprawę z tego, że w biznesie wirtualnym dociera do nas zaledwie część osób, które o nas usłyszały. Cokolwiek. Ostateczne ograniczanie dostępu do oferty (zazwyczaj i tak już bardzo zawężonej) dla osób, które tolerują nasze przecinki na "k" sprawia, że część klientów odejdzie do konkurencji. Zastosowanie odpowiedniego języka to oczywiście nie tylko sprawa wulgaryzmów. To także forma w jakiej zwracamy się do klientów, częstotliwość komunikatów, ich spójność, a także cel, czyli efekt jaki chcemy wywołać. Tym wszystkim zajmuje się moja marka Janek IT. Jeżeli znasz się na swoim biznesie, ale masz problem z komunikacją, widzisz że ludzie nie odbierają tego, co chcesz im przekazać koniecznie skorzystaj z mojej oferty specjalistycznej konsultacji.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ach, ta dywersyfikacja, czyli powrót do początków

Sam diagnozuj brak dostępu do internetu, lub...